Jolantę Brzeską zamordowano 12 lat temu. Nikt już nie ma wątpliwości, że to nie był wypadek, nadal jednak nie znaleziono sprawców. Jej śmierć wpłynęła jednak na sposób postrzegania problemu lokatorów. Przemoc, często fikcyjnych, właścicieli została zauważona przez opinię publiczną, a tzw. święte prawo własności poddano w wątpliwość. Nagle wiele osób usłyszało po raz pierwszy: “lokatorzy to nie towar!”.
tekst nadesłany przez zaprzyjaźnioną Studencką Inicjatywę Mieszkaniową
W warszawskich kamienicach lokatorzy przeżywali piekło. W czasie najgorszych lat dzikiej reprywatyzacji musieli się zmagać z czyścicielami kamienic, którzy odcinali im prąd, wodę, podkładali padlinę czy szczury. Najbardziej powszechną praktyką było nieuzasadnione podnoszenie czynszu, nawet o kilkaset procent. Brzeska, razem z Warszawskim Stowarzyszeniem Lokatorów, opierała się represjom i prześladowaniom, walcząc o prawo do swojego domu. Niestety, mimo że oddała życie za sprawę, w którą wierzyła, nie udało jej się zmienić systemu.
Warszawa nie była też jedynym miastem, w którym odbywały się szokujące wydarzenia powiązane z reprywatyzacją. Podobne sytuacje spotkały mieszkańców Krakowa, Łodzi czy Poznania. To właśnie w stolicy Wielkopolski działał Piotr Śruba, założyciel Fabryki Mieszkań i Ziemi. Sposobami znanymi z kamienic warszawskich pozbywał się kolejnych lokatorów, mimo oporu organizacji obywatelskich, takich jak raczkujące wówczas Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów. Mimo zaciekłych protestów stowarzyszeń pozarządowych, proceder trwał nieprzerwanie. Mieszkania w budynkach przy ulicy Stolarskiej, Niegolewskich czy Strusia próbowano opróżnić barbarzyńskimi metodami. W 2019 roku Piotr Śruba został skazany prawomocnym wyrokiem za nękanie mieszkańców poznańskich kamienic. Do więzienia jednak nie trafił, wcześniej zmarł. Był jednak wyjątkowo okrutnym przestępcą. Twierdził, że kamienica najlepiej pali się od drugiego piętra, bo wyższe kondygnacje trawi ogień, a niższe zalewają strażacy. Podobni czyściciele kamienic działali w całej Polsce, byli bezczelni i otwarcie mówili o lokatorach jak o przeszkodzie. Jedyne, co miało dla nich znaczenie to zyski i kolejne mieszkania na sprzedaż. Traktowali ludzkie życie, zdrowie i poczucie bezpieczeństwa jak kolejny problem na drodze do milionów. Miasto było placem zabaw dla dużych dzieci bez kompasu moralnego.
Niestety, skazane w sprawie poznańskiej reprywatyzacji osoby były tylko wykonawcami zleceń. Kupcy kamienic nie zostali objęci nawet aktem oskarżenia, pomimo tego, że prokuratura była świadoma ich przestępczej działalności. Wszyscy powiązani byli z Wielkopolskim Bankiem Spółdzielczym. Działania osób takich jak Śruba były wspierane przez spółki WBS. Zarówno metody, jak i sam pomysł “pozbywania” się lokatorów były inspirowane przez mocodawców. Z umów zawartych pomiędzy zleceniodawcami, a wykonawcami procederu “czyszczenia kamienic” wynika, że za wyrzucenie z domu jednej rodziny otrzymywali 15 tys. zł.
Kilkanaście lat po najgorszych wydarzeniach powiązanych z reprywatyzacją, wydaje się, że problem został rozwiązany i dotyczy pojedynczych osób. Niestety, trudności na rynku mieszkaniowym nie dotyczą tylko wielkich skandali reprywatyzacyjnych. Często dochodzi do nielegalnych, tzw. dzikich eksmisji. Właściciele mieszkań nieustannie postrzegają lokatorów jak źródło zysków, dlatego bez większej refleksji wyrzucają niepłacących na bruk. Trudno znaleźć wsparcie u policji, która jest nieprzeszkolona w sprawach lokatorskich czy w instytucjach miejskich, które sprytnie odsyłają petentów od jednego do drugiego okienka. W Poznaniu, jako jedynym mieście w Polsce, po wielu naciskach WSL, powołano stanowisko pełnomocnika ds. interwencji lokatorskich. Do 2021 piastowała je Magdalena Górska. Jej interwencje, często podejmowane po godzinach typowej urzędniczej pracy, w wielu przypadkach okazywały się skuteczne. Jacek Jaśkowiak zwolnił jednak urzędniczkę, zarzucając jej manipulowanie budżetem. Prezydent wielokrotnie udowadniał, że stoi raczej po stronie deweloperów i kamieniczników niż zwykłych lokatorów, a ta decyzja zdaje się to potwierdzać.
Kolejny problem na poznańskim podwórku to niedobór mieszkań komunalnych. Z obiecywanych 4 tysięcy powstały 804. Bez wątpienia jest to jakiś postęp, dzieje się to niestety zbyt wolno. Zastanawiające jest to, jakie przeszkody pojawiają się na drodze do wydajniejszego i szybszego oddawania do użytku kolejnych lokali komunalnych - chociażby przez remont pustostanów. Można uznać, że to nie jest opłacalne politycznie, a już na pewno nie finansowo. Jaśkowiak, traktujący miasto jak przedsiębiorstwo, kieruje się tylko prostym rachunkiem zysków i strat. Zdaje się jednak zapominać o obowiązkach sektora publicznego, który musi zapewnić pomoc osobom w gorszej sytuacji materialnej.
Polityka mieszkaniowa miasta nadal nie rozwiązuje wielu problemów. Listy oczekujących na mieszkania socjalne i komunalne są długie. Co gorsze, miasto wyprzedaje miejskie grunty i zabudowania. Programy takie jak wykupu lokali komunalnych, mieszkań do remontów czy sprzedawanie wielkim spółkom budynków w relatywnie dobrym stanie sprawiają, że publiczne mieszkalnictwo to margines całej branży. Skutkuje to wieloma patologiami. Przykładem tego mogą być tzw. regresy, czyli kary finansowe za bezumowne korzystanie z lokali po wyroku eksmisji. Po wykonaniu wyroku, lokatorom przysługuje mieszkanie zastępcze z zasobów miejskich. Brak mieszkań socjalnych sprawia, że osoby muszą pozostać w lokalu, mimo wydania wyroku nakazującego eksmisję, coraz bardziej się zadłużając. Wyprowadzka na własną rękę wiąże się z utratą prawa do lokalu zastępczego. Władze, nie tylko miejskie, nie zauważają jednak problemu.
Dowodzi temu wydarzenie z ostatnich miesięcy dotycząca Hotelu Ikar w Poznaniu, który decyzją władz wojewódzkich został wydzierżawiony spółce Marriott International. Budynek ten pełnił rolę zaplecza mieszkaniowego w kryzysowych sytuacjach - mieszkali w nim uchodźcy z Afganistanu, chorzy na COVID-19, a jeszcze niedawno uciekający przed wojną obywatele Ukrainy. Brak tego budynku w zasobach mieszkaniowych miasta na pewno zostanie zauważony przy kolejnym kryzysie.
Sytuacja na rynku mieszkaniowym w Polsce jest zaniedbywana przez władze tak samo jak 12 lat temu, kiedy Brzeska zginęła, żeby ktoś mógł zarobić. To morderstwo sprawiło, że o ruchach lokatorskich mówiło się więcej w przestrzeni publicznej. Nie przełożyło się to jednak na szybkie i sprawne ukaranie zabójców. Wciąż nie znamy nazwisk morderców Brzeskiej. Państwo wydaje się mieć związane ręce w sprawach mieszkaniowych. Nie powstają lokale socjalne, deweloperzy budują praktycznie bez ograniczeń. Bogaci chętnie wykupują całe piętra jako “inwestycję”, zagraniczne fundusze zamawiają dla siebie od razu całe osiedla zanim jeszcze powstaną fundamenty. Wszelkie próby zmiany obowiązującego status quo kończą się porażką każdego rządu. Ogromna siła deweloperskiego lobby zatrzymuje jakiekolwiek wysiłki podejmowane w celu reformy systemu. Najbardziej cierpią na tym osoby z najmniejszym kapitałem ekonomicznym, które muszą odnaleźć się w nieprzyjaznej strukturze.
Czasy afery reprywatyzacyjnej pokazały, że szary obywatel, bez koneksji, pieniędzy i zaplecza medialnego, tak naprawdę zupełnie się nie liczy i mimo upływu lat nie wydaje się, że ulegnie to zmianie. Dlatego jako oddolne ruchy lokatorskie - bez dotacji z budżetów miejskich ani ministerstw, nierzadko pod falą krytyki - niezależnie od pory dnia i nocy odbieramy telefony alarmowe, udzielamy porad prawnych, jeździmy na interwencje. Zamieniamy jednostkowe problemy we wspólną sprawę - tak jak zrobiła to Brzeska. Bo wszystkich nas nie spalicie.
Jolantę Brzeską zamordowano 12 lat temu. Nikt już nie ma wątpliwości, że to nie był wypadek, nadal jednak nie znaleziono sprawców. Jej śmierć wpłynęła jednak na sposób postrzegania problemu lokatorów. Przemoc, często fikcyjnych, właścicieli została zauważona przez opinię publiczną, a tzw. święte prawo własności poddano w wątpliwość. Nagle wiele osób usłyszało po raz pierwszy: “lokatorzy to nie towar!”.
tekst nadesłany przez zaprzyjaźnioną Studencką Inicjatywę Mieszkaniową
W warszawskich kamienicach lokatorzy przeżywali piekło. W czasie najgorszych lat dzikiej reprywatyzacji musieli się zmagać z czyścicielami kamienic, którzy odcinali im prąd, wodę, podkładali padlinę czy szczury. Najbardziej powszechną praktyką było nieuzasadnione podnoszenie czynszu, nawet o kilkaset procent. Brzeska, razem z Warszawskim Stowarzyszeniem Lokatorów, opierała się represjom i prześladowaniom, walcząc o prawo do swojego domu. Niestety, mimo że oddała życie za sprawę, w którą wierzyła, nie udało jej się zmienić systemu.
Warszawa nie była też jedynym miastem, w którym odbywały się szokujące wydarzenia powiązane z reprywatyzacją. Podobne sytuacje spotkały mieszkańców Krakowa, Łodzi czy Poznania. To właśnie w stolicy Wielkopolski działał Piotr Śruba, założyciel Fabryki Mieszkań i Ziemi. Sposobami znanymi z kamienic warszawskich pozbywał się kolejnych lokatorów, mimo oporu organizacji obywatelskich, takich jak raczkujące wówczas Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów. Mimo zaciekłych protestów stowarzyszeń pozarządowych, proceder trwał nieprzerwanie. Mieszkania w budynkach przy ulicy Stolarskiej, Niegolewskich czy Strusia próbowano opróżnić barbarzyńskimi metodami. W 2019 roku Piotr Śruba został skazany prawomocnym wyrokiem za nękanie mieszkańców poznańskich kamienic. Do więzienia jednak nie trafił, wcześniej zmarł. Był jednak wyjątkowo okrutnym przestępcą. Twierdził, że kamienica najlepiej pali się od drugiego piętra, bo wyższe kondygnacje trawi ogień, a niższe zalewają strażacy. Podobni czyściciele kamienic działali w całej Polsce, byli bezczelni i otwarcie mówili o lokatorach jak o przeszkodzie. Jedyne, co miało dla nich znaczenie to zyski i kolejne mieszkania na sprzedaż. Traktowali ludzkie życie, zdrowie i poczucie bezpieczeństwa jak kolejny problem na drodze do milionów. Miasto było placem zabaw dla dużych dzieci bez kompasu moralnego.
Niestety, skazane w sprawie poznańskiej reprywatyzacji osoby były tylko wykonawcami zleceń. Kupcy kamienic nie zostali objęci nawet aktem oskarżenia, pomimo tego, że prokuratura była świadoma ich przestępczej działalności. Wszyscy powiązani byli z Wielkopolskim Bankiem Spółdzielczym. Działania osób takich jak Śruba były wspierane przez spółki WBS. Zarówno metody, jak i sam pomysł “pozbywania” się lokatorów były inspirowane przez mocodawców. Z umów zawartych pomiędzy zleceniodawcami, a wykonawcami procederu “czyszczenia kamienic” wynika, że za wyrzucenie z domu jednej rodziny otrzymywali 15 tys. zł.
Kilkanaście lat po najgorszych wydarzeniach powiązanych z reprywatyzacją, wydaje się, że problem został rozwiązany i dotyczy pojedynczych osób. Niestety, trudności na rynku mieszkaniowym nie dotyczą tylko wielkich skandali reprywatyzacyjnych. Często dochodzi do nielegalnych, tzw. dzikich eksmisji. Właściciele mieszkań nieustannie postrzegają lokatorów jak źródło zysków, dlatego bez większej refleksji wyrzucają niepłacących na bruk. Trudno znaleźć wsparcie u policji, która jest nieprzeszkolona w sprawach lokatorskich czy w instytucjach miejskich, które sprytnie odsyłają petentów od jednego do drugiego okienka. W Poznaniu, jako jedynym mieście w Polsce, po wielu naciskach WSL, powołano stanowisko pełnomocnika ds. interwencji lokatorskich. Do 2021 piastowała je Magdalena Górska. Jej interwencje, często podejmowane po godzinach typowej urzędniczej pracy, w wielu przypadkach okazywały się skuteczne. Jacek Jaśkowiak zwolnił jednak urzędniczkę, zarzucając jej manipulowanie budżetem. Prezydent wielokrotnie udowadniał, że stoi raczej po stronie deweloperów i kamieniczników niż zwykłych lokatorów, a ta decyzja zdaje się to potwierdzać.
Kolejny problem na poznańskim podwórku to niedobór mieszkań komunalnych. Z obiecywanych 4 tysięcy powstały 804. Bez wątpienia jest to jakiś postęp, dzieje się to niestety zbyt wolno. Zastanawiające jest to, jakie przeszkody pojawiają się na drodze do wydajniejszego i szybszego oddawania do użytku kolejnych lokali komunalnych - chociażby przez remont pustostanów. Można uznać, że to nie jest opłacalne politycznie, a już na pewno nie finansowo. Jaśkowiak, traktujący miasto jak przedsiębiorstwo, kieruje się tylko prostym rachunkiem zysków i strat. Zdaje się jednak zapominać o obowiązkach sektora publicznego, który musi zapewnić pomoc osobom w gorszej sytuacji materialnej.
Polityka mieszkaniowa miasta nadal nie rozwiązuje wielu problemów. Listy oczekujących na mieszkania socjalne i komunalne są długie. Co gorsze, miasto wyprzedaje miejskie grunty i zabudowania. Programy takie jak wykupu lokali komunalnych, mieszkań do remontów czy sprzedawanie wielkim spółkom budynków w relatywnie dobrym stanie sprawiają, że publiczne mieszkalnictwo to margines całej branży. Skutkuje to wieloma patologiami. Przykładem tego mogą być tzw. regresy, czyli kary finansowe za bezumowne korzystanie z lokali po wyroku eksmisji. Po wykonaniu wyroku, lokatorom przysługuje mieszkanie zastępcze z zasobów miejskich. Brak mieszkań socjalnych sprawia, że osoby muszą pozostać w lokalu, mimo wydania wyroku nakazującego eksmisję, coraz bardziej się zadłużając. Wyprowadzka na własną rękę wiąże się z utratą prawa do lokalu zastępczego. Władze, nie tylko miejskie, nie zauważają jednak problemu.
Dowodzi temu wydarzenie z ostatnich miesięcy dotycząca Hotelu Ikar w Poznaniu, który decyzją władz wojewódzkich został wydzierżawiony spółce Marriott International. Budynek ten pełnił rolę zaplecza mieszkaniowego w kryzysowych sytuacjach - mieszkali w nim uchodźcy z Afganistanu, chorzy na COVID-19, a jeszcze niedawno uciekający przed wojną obywatele Ukrainy. Brak tego budynku w zasobach mieszkaniowych miasta na pewno zostanie zauważony przy kolejnym kryzysie.
Sytuacja na rynku mieszkaniowym w Polsce jest zaniedbywana przez władze tak samo jak 12 lat temu, kiedy Brzeska zginęła, żeby ktoś mógł zarobić. To morderstwo sprawiło, że o ruchach lokatorskich mówiło się więcej w przestrzeni publicznej. Nie przełożyło się to jednak na szybkie i sprawne ukaranie zabójców. Wciąż nie znamy nazwisk morderców Brzeskiej. Państwo wydaje się mieć związane ręce w sprawach mieszkaniowych. Nie powstają lokale socjalne, deweloperzy budują praktycznie bez ograniczeń. Bogaci chętnie wykupują całe piętra jako “inwestycję”, zagraniczne fundusze zamawiają dla siebie od razu całe osiedla zanim jeszcze powstaną fundamenty. Wszelkie próby zmiany obowiązującego status quo kończą się porażką każdego rządu. Ogromna siła deweloperskiego lobby zatrzymuje jakiekolwiek wysiłki podejmowane w celu reformy systemu. Najbardziej cierpią na tym osoby z najmniejszym kapitałem ekonomicznym, które muszą odnaleźć się w nieprzyjaznej strukturze.
Czasy afery reprywatyzacyjnej pokazały, że szary obywatel, bez koneksji, pieniędzy i zaplecza medialnego, tak naprawdę zupełnie się nie liczy i mimo upływu lat nie wydaje się, że ulegnie to zmianie. Dlatego jako oddolne ruchy lokatorskie - bez dotacji z budżetów miejskich ani ministerstw, nierzadko pod falą krytyki - niezależnie od pory dnia i nocy odbieramy telefony alarmowe, udzielamy porad prawnych, jeździmy na interwencje. Zamieniamy jednostkowe problemy we wspólną sprawę - tak jak zrobiła to Brzeska. Bo wszystkich nas nie spalicie.
Apelujemy o wsparcie finansowe w postaci darowizny na pokrycie kosztów pomocy prawnej dla lokatorów. Każda wpłata umożliwi nam kontynuowanie działań obrony lokatorów przed skutkami antyspołecznej polityki mieszkaniowej. Między innymi pomoże w walce z nielegalnymi eksmisjami oraz brutalnymi wysiedleniami z prywatnych kamienic przez "czyścicieli". Darowizny prosimy przesyłać na nr konta 2111 6022 020000 0002 2389 6699 W tytule przelewu prosimy wpisać: "Darowizna dla Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów".
Adres korespondencyjny:
ul. Staszica 11/13 lokal 11
60-528 Poznań
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
© 2023 Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów. Strona Trojka Design.